Czyli o tym, jak się (nie) zachowywać. To nie jest długi wpis, ale o niezwykłej wadze. Przeczytaj go w minutę, zapamiętaj i nigdy już nie rób inaczej.
Do tego wpisu zainspirowała mnie wizyta u naszego przyjaciela, który prowadzi restaurację nad polskim morzem.
Zaletą i jednoczesną wadą restauracji jest fakt, że jest ona położona na samym nabrzeżu, tuż obok campingu. Dlaczego wadą? Otóż piękny widok, utwardzone nabrzeże i pozorny „brak właściciela” terenu nabrzeżnego kuszą amatorów campowania na dziko. Nie mam nic przeciwko – taka forma podróżowania, jest mi, jak wiecie, niezwykle bliska.
I tak mamy nabrzeże przed restauracją zapełnione przyczepami campingowymi oraz kamperami stworzonymi z osobówek. Pierwsza moja myśl: „Rewelacja!”. Moja dusza overlandera skacze z radości na widok naszej rosnącej społeczności ludzi kochających podróżowanie i samochodowe biwaki.
Niestety, niektórzy biwakowicze nieco za bardzo się poluzowali jeśli chodzi o pewne zasady, jakie powinny obowiązywać wszystkich tych, którzy decydują się na parkowanie i nocleg na nie swoim terenie. Oczywiście, taki kodeks nie został nigdzie wyryty w kamieniu, więc jedyne, czym powinniśmy się kierować to własnym wyczuciem co jeszcze nie jest obciachem, a za co już jednak powinno się rumienić ze wstydu.
Scena pierwsza
Siadam w restauracji, zamawiam śniadanie i obserwuję scenę, po której muszę przecierać oczy, czy to się dzieje naprawdę. Pewna młoda dama wraz ze swym wybrankiem wychodzą z osobówkowego kampera, wchodzą do restauracji, zajmują stolik. On udaje, że czyta kartę dań, ona idzie w kąt, wypina z gniazdka restauracyjną lampę podłogową i podłącza młynek do kawy. Wyciąga wielką torbę ziarenek i mieli je sobie w jakichś 4-5 turach, przesypując wszystko do pojemniczka. Gdy kończy, wybranek oddaje menu i wychodzą z powrotem do swojej osobówki, zaparzyć kawkę, na którą prąd ukradli właśnie z restauracji bez słowa „dzień dobry, czy mogę, dziękuję”.
Scena druga
Obok restauracji, na tymże atrakcyjnym nabrzeżu wydzielone są sznurkiem 2 miejsca parkingowe, dzierżawione przez właściciela, m.in. po to, aby śmieciarka mogła zabrać śmieci a dostawczak dowieźć towar. Przyjeżdża suv, jegomość wysiada, zdejmuje sobie sznurek i parkuje. Na informację właściciela, że jest to miejsce na odbiór śmieci pan odpowiada: „tak, dobrze” i rozkłada sobie w środku materac, szykując miejsce do spania. Zwrócić uwagę, czy nie? Kumpel rezygnuje, bo nie chce mieć po godzinie negatywnych recenzji na Google. Od lat serwuje wyśmienite potrawy, część składników sprowadza z innych części kraju, herbaty przyjeżdżają zza granicy, dba o wyróżniającą się na wybrzeżu jakość, atmosferę, czystość i nie chce ryzykować głupim komentarzem.
Scena trzecia
Biwakowicze pakują kosmetyczki i ręczniki, wbijają się przez teren restauracji na teren campingu i bez słowa lecą skorzystać z „darmowego prysznica” i „bezpłatnego kibelka”, który oczywiście jest superczysty, bo raz na pół godziny sprzątają go panie, opłacane z pieniędzy rezydentów campingu. Następnie świeżutcy wracają do samochodu, pakują wory ze śmieciami i idą wyrzucić je do kontenera restauracyjnego, który jest w miarę pusty, bo niedawno śmieciarka odebrała stamtąd odpady za kasę właściciela restauracji.
Także: kawka zmielona, tyłki wymyte, śmietki wyrzucone, deska klozetowa wygrzana, można zacząć dzień!
Dzika etykieta i przywileje
Kochani. Biwakowanie na dziko nie oznacza, że wszystko jest za darmo. I że wszystko wolno. I że nikt nie odczuje tego 1 wora ze śmieciami, 1 prysznica czy iluś tam watów prądu. Biwakowanie na dziko to korzystanie z pewnego przywileju, którego m.in. przez takie zachowania zakazały już niektóre kraje.
To korzystanie z zasobów natury, ale również obowiązek opuszczenia zajmowanej przestrzeni nawet w lepszym stanie, niż się go zastało. A gdy trzeba skorzystać z czyjejś infrastruktury, to zwykła przyzwoitość nakazuje przynajmniej zapytanie o zgodę. Jestem pewna, że w większości przypadków taka uprzejma prośba nie spotka się z odmową, a o ile milej się wszystkim będzie w tej sytuacji żyło.
To tylko trzy sytuacje z jednego poranka. Nie twierdzę również, że dzika etykieta to czarna magia dla absolutnie wszystkich campujących na dziko. Wielokrotnie byłam świadkiem sprzątania przez biwakowiczów nie swoich śmieci, a tych, które spotkali na miejscu czy korzystających w całości ze swojego własnego wyposażenia wc / prysznic / kuchnia. Jednak ten dzień potwierdza, że jest nas coraz więcej i nie wszyscy jesteśmy świadomi, co wolno, a czego nie podczas takich wypraw.
Wiem, tę wiedzę powinno się wynieść z domu. Jeśli jednak ktoś jej nie nabył, mam nadzieję, że ten wpis mu nieco otworzy oczy, bo może nawet nie być świadomy, że robi coś źle.
Udanych wypraw i do zobaczenia poza szlakiem!
Smutne to, ale to jest polska metalność. Prowadziłem kiedyś pizza bar i doskonale znam opisane przykłady a i pewnie coś bym dodał od siebie. I nie jest to problem młodego pokolenia. Żałosna sytuacja z mojego życia: wiozę kiedyś panie do pracy jako opiekunki osób starszych w Austrii. Są to panie na ogol w wieku ok 50 roku życia. Przystanek na autostradowym MOP w Austrii. Panie palą przy śmietniku z popielniczka i zachwycają się jak tu jest czysto a nie jak w Polsce, wszędzie śmieci. Kończą iiiiiiiiii „pety” na ziemie, zdeptane i do busa a popielniczka pod nosem. Mind fuck.
Tak jak pisalas, że niektóre kraje już zabraniają camperowania na dziko. Pamiętam jakie było halo w polskim internecie vanlifeu jak Portugalia się zamknęła. Jak to, dla czego, przecież każdy ma prawo…. Tylko nikt nie pomyśli jak to jest w roli tubylca, któremu pod domem rozbijają się karawany i koczuja. Ale jak na plaży w Polsce są np Ukraińcy to już wielkie halo. Jak to oni się zachowują i w ogóle be a my tacy cacy. Przykro mi się to mówi ale jesteśmy jako społeczeństwo po prostu głupi. Nie rozumiemy, że pet, puszka czy bańka po oleju sama się w lesie nie rozpuści.
Pełna zgoda. Niestety, takich sytuacji jest nieskończenie wiele. Świadczy to o nas bardzo źle, ale vanlife czy camplife to jedynie obrazy tego, co się wyniosło z domu. Przykre jest to, że tak powszechna wiedza nie przebija się często przez naszą mentalność i schodzi na drugi plan. Na pierwszym jest pełen kufel, pełny brzuch i wszystko wyłącznie wokół siebie. No ale nic, promujmy dobry styl podróżowania, zwracajmy uwagę. Może choć część przejdzie na tę dobrą stronę manier 🙂
Szkoda że to tak prawdziwe. Ale najbardziej przykre w tym jest to, że sami kalamy własne gniazdo.
I tak jest praktycznie z każdą formą aktywności na świeżym powietrzu. W lasach – sterty śmieci. Nad wodą – plastiki i opakowania po przynętach, puszki po piwach i butelki po gorzałce.
Na kempingach – resztki jedzenia, losowo pokopane dziury, porozrzucane śmieci, wieczorami pijackie wrzaski, a na okrasę Sławomir i Zenek M. puszczane na full ze 120 watowych JBLi .
Po prostu edukujmy, zwracajmy uwagę i uczmy swoje dzieciaki odpowiednich zachowań, a wszystko będzie dobrze.
Pozdrawiam.
Z przykrością stwierdzam, że mam podobne obserwacje. Jednak te sterty śmieci to zazwyczaj zostawiamy my, dorośli – myślę, że sporo moglibyśmy się nauczyć od współczesnych dzieciaków, które też w większości są mniej na bakier z ekologią, choćby dzięki podstawom, jakie złapią w szkole. Nas tego nie uczono. Jeśli wynieśliśmy coś z domu, to super. Jest wówczas szansa, że przekażemy coś dalej. Ale te puszki po przynętach i piwie to tylko dowód na to, że nie wszędzie ta wiedza powszechna dociera. Ktoś przecież przyjdzie i posprząta…