W tym wpisie poznasz rozwiązania, które gwarantują nam nieustanny dostęp do prądu, nawet gdy jesteśmy w lesie, w drodze czy na dzikim campingu. Mamy bardzo dużo sprzętu elektronicznego i campingowego, często też pracujemy zdalnie, a akumulatory terenówek lubią się nagle rozładować. Dlatego jesteśmy zaopatrzeni naprawdę solidnie na wiele okoliczności. Na potrzeby krótkich wyjazdów osobówką z pewnością nie będziesz potrzebować aż tyle energotwórczego szpeju. Źródło energii dopasuj do swojego stylu podróżowania oraz do swoich własnych potrzeb i możliwości. A tymczasem zainspiruj się naszymi 5 źródłami energii i dowiedz się, skąd czerpiemy prąd.

1. Akumulator „hotelowy”

Wszystkie nasze Loverlanderowe terenówki wyposażyliśmy w dodatkowe akumulatory. Są to tzw. akumulatory „hotelowe” czyli dodatkowe źródła prądu z przeznaczeniem do korzystania głównie w trakcie postoju. Odpowiednie połączenie obydwu akumulatorów w 1 aucie daje możliwość „przypisania” rozruchu auta wyłącznie do jednego z nich i czerpanie energii z drugiego dopiero w momencie, gdy pierwszy się rozładuje. Drugi natomiast będzie oddawał nam prąd gdy podłączymy do niego wszelkie sprzęty podczas postoju czy na campie. Dzięki temu mamy pewność, że gdy już będziemy potrzebowali odjechać nie okaże się, że podłączona do prądu lodówka wyssała nam całe życie samochodowej baterii i nie zostawiła ani krztynki na odpalenie silnika. A nie od dziś wiadomo, że co jak co, ale campingowa lodówka, zwłaszcza ta z niższej półki, to potrafi całkiem nieźle tego prądu pociągnąć.

2. Stacja prądu

Akumulator hotelowy to w naszym przypadku za mało. Nigdy nie rozładowujemy go do końca, żeby w każdej chwili mógł stanowić „backup” dla głównego akumulatora, gdyby tamten nagle postanowił z jakichś przyczyn zejść z tego świata i nie odpalić auta.

Z pomocą przychodzi sprytne, niewielkie urządzenie zwane przenośną stacją prądu. W jednym z aut wozimy powerstację amerykańskiej marki Jackery, w drugim stację Ecoflow. W osobnym artykule planujemy opublikować nasze spostrzeżenia i testy porównawcze tych dwóch baterii, ale tutaj skupimy się na głównych funkcjach takiego urządzenia na przykładzie stacji Jackery 500.

Jackery ładuje się poprzez ładowarkę sieciową, czyli możemy stację podłączyć zarówno w domu przed wyjazdem czy doładowywać ją po drodze. Czyli gdzie? Na przykład w restauracji podczas przerwy w trasie, lub na campingu, który daje dostęp do gniazdka z prądem. Pełne naładowanie od zera to dobrych kilka godzin, więc według nas warto doładowywać stację zanim wskaźnik sięgnie 20% i poniżej. W zestawie dostaliśmy również ładowarkę samochodową (12V), co umożliwia ładowanie baterii w długiej trasie. Wystarczy ją podpiąć do gniazdka zapalniczki lub skorzystać z akumulatora hotelowego. Jednak takie ładowanie jest bardziej czasochłonne, ale idealne jako uzupełnienie energii w stacji w czasie, w którym jej nie używamy.

Powerstacja sprawdza nam się doskonale w pracy zdalnej. Ładujemy za jej pomocą laptopy, telefony, kamery, aparat, drona… Ja nie ukrywam, że czasem również lubię skorzystać z cudownego przywileju, jakim jest możliwość wysuszenia włosów suszarką. Zwłaszcza, gdy na zewnątrz wieje złem.

Jackery posiada różne wejścia, dzięki czemu może jednocześnie ładować wiele urządzeń, o różnych wtyczkach. Występuje w różnych wersjach, które różnią się pojemnością baterii. Nasza 500 jest w zupełności wystarczająca, również w miarę kompaktowa w kontekście rozmiaru i zajmowanego miejsca w samochodzie, a daje niesamowity komfort psychiczny. Bo nie oszukujmy się… Nie zawsze można sobie pozwolić na takie kompletne wyłączenie odbiorników (i nadajników!), zwłaszcza gdy pracuje się „na swoim”. Podróżowanie bez komputera i routera to niewątpliwy luksus. Być może taka stacja jest wówczas zbędnym gadżetem, bo do naładowania telefonów i aparatu zapewne wystarczą możliwości, jakie daje niemal każdy samochód. W nasz styl wyjazdów Jackery i Ecoflow wpisują się rewelacyjnie.

3. Panele solarne

Ponieważ lubimy utknąć gdzieś w dzikim miejscu na więcej niż 2 doby, zabezpieczyliśmy się też na takie okoliczności. Kompaktowe panele solarne służą nam nie tylko do uzupełniania baterii w powerstacji, ale również można do nich bezpośrednio podpiąć inne urządzenia. Mało tego! Gdyby już wszystkie akumulatory w aucie zawiodły… panele je również podładują! W naszym przypadku musiałby to być chyba już ekstremalny przypadek, ale jak to mówią – licho nie śpi 🙂

Nasze panele mają moc odpowiednio 100W i 200W. Składają się zupełnie na płasko, dzięki czemu przy mądrym pakowaniu zajmują bardzo mało miejsca w samochodzie. Na rynku jest teraz bogata oferta przenośnych paneli solarnych, więc jest w czym wybierać. Nasze kupiliśmy na Aliexpress, jeszcze przed podwyżką cen, i w dodatku udało nam się upolować jakąś super promocję. Muszę przyznać szczerze, że naprawdę było warto. Jakość w stosunku do ceny jest genialna, a jedyny ich minus to brak nóżek czy podpórek, przez co zawsze trzeba je o coś oprzeć. Gdy wokół są drzewa – po problemie. W przeciwnym razie ratujemy się naszymi skrzyniami bagażowymi.

Korzystanie z naturalnej energii słonecznej to ogromny komfort. Jednak w przypadku pecha z pogodą – panele mogą przeleżeć spokojnie parę dni w samochodzie, a my zostaniemy bez prądu. Dlatego to źródło energii traktujemy jako dodatkowe i wspierające. Odpowiednio planujemy zużycie baterii we wszystkich urządzeniach i przełączamy sprzęty tak, by mądrze zarządzić poziomem naładowania nie tylko tych ładowanych, ale zwłaszcza tych ładujących.

Aby dać Wam obraz szybkości ich działania, panele 200W ładują 20% baterii powerstacji Jackery w jakąś 1h20min. Oczywiście, przy pełnej ekspozycji i braku zachmurzenia. Natomiast te 20% baterii wystarczy na 10-krotne naładowanie telefonu i pewnie jeszcze coś zostanie dla laptopa, kamery czy powerbanku.

4. Power banki i mini solary

Wozimy też ze sobą kilka mocnych powerbanków, które ładujemy przed wyjazdem z domu. Traktujemy je raczej awaryjnie i pilnujemy, aby były w pełni naładowane.

Zawsze przydają się do szybkiego podładowania telefonu czy kamery gdy jesteśmy z dala od naszych głównych źródeł prądu. Doładowujemy je „resztkami” energii z powerstacji czy podpinając bezpośrednio do paneli solarnych.

Ponieważ mi zdarza się zapomnieć o powerbankach, na stałe jeździ ze mną w Jimny mini panel solarny o mocy, uwaga, 7W. To właśnie taki mój zapasowy, sekretny bank energii. Rozwieszam go na bagażniku dachowym, albo opieram o przednią szybę czy przyczepiam do plecaka. Niejednokrotnie ładował mi telefon w awaryjnych sytuacjach, ale z pewnością nie jest to gadżet pierwszej potrzeby. O tym, co pomieści mój Jimny pisałam tu.

5. Generator – agregat prądotwórczy

No to już jest potwór. Dlatego nie jeździ z nami na wyprawy, a zasila bezprądowy domek w lesie. Plusów ma chyba tyle, co minusów. Lubimy go za długość działania – zimą potrafi dostarczać prąd do domku przez cały wieczór i całą noc, dzięki czemu korzystamy wówczas z ogrzewania i światła. Można do niego podłączyć również sprzęty o znacznie większym poborze mocy niż w przypadku powerstacji, akumulatora czy paneli. Gdy więc mamy do przygotowania kolację z użyciem blendera, płyty grzewczej, albo drzewo do pocięcia piłą mechaniczną, którą trzeba wcześniej naładować – generator się poleca tym zadaniom. Jest też raczej solidnym sprzętem, więc nie groźne mu też zmiany temperatur i wilgoć.

Natomiast jak na potwora przystało, ryczy jak zły. Jeśli więc z jakichś powodów przemknęła Ci przez głowę myśl o zakupie generatora celem korzystania z niego podczas wypraw – NIE. To świetny backup, nawet w domu jednorodzinnym, gdzie zdarzają się przerwy w dostawach prądu – awaryjnie podtrzyma działanie lodówki czy innych sprzętów. Ale na camping go raczej nie zabieraj.